Anna Marara to ja

Anna Marara to ja

Nie widzę końca drogi, ale wiem, gdzie idę. Opowiadam Martynie o swoim pseudonimie artystycznym i działaniach artystyczno-biznesowych

M: Czy mogłabyś opowiedzieć, kim jest Anna Marara?

Chętnie, bo bardzo się z nią polubiłam od samego początku. Anna Marara to ja.

Dotychczas do pseudonimów artystycznych podchodziłam z przymróżeniem oka. Wydawały mi się zbytecznym naddatkiem. Jednak, gdy Anna Marara zapukała do moich drzwi, zdecydowałam się otworzyć i miło ją ugościć. W okolicach wiosny, na jednym z portali społecznościowych, był mem-zabawa o treści brzmiącej mniej więcej tak: „weź pierwsze trzy litery imienia ojca i trzy ostatnie z imienia mamy, wpisz w komentarzu co Ci wyszło”. Podjęłam tę słowną zabawę i wyszła mi Marara. Z każdym dniem ta nazwa osadzała się coraz mocniej w mojej rzeczywistości.
W pewnym momencie dodałam do niej Anna – tak mam na drugie imię. Wtedy dopiero stało się to dla mnie spójną całością. W okolicach maja 2019 r. złożyłam pierwszy autograf pod tym pseudonimem, a w październiku przygotowałam swoją kolejną wystawę malarską, ale pod nowym imieniem.

Jak wyglądała Twoja droga do malarstwa?

Była kręta od samego początku. Mój zmysł artystyczny wyłonił się, gdy narysowałam wierzbę w szkole podstawowej. To drzewo miało bardzo pokręcone gałązki i oddanie ich giętkiej linearności ujęło moją nauczycielkę plastyki i wszystkich wokół. Mi wydało się naturalnym ruchem dłoni. W liceum rysowałam komiksy na lekcjach chemii. Na studiach pisałam pracę magisterską o polskim plakacie. Gdzieś w moich teczkach zawsze były ilustracje. W pierwszych latach po studiach, gdy pracowałam już jako graficzka kreatywna zrobiłam wystawę indywidualną. Powstała na bazie artystycznego bloga, którego prowadziłam z idei tworzenia jednego kolażu cyfrowego dziennie. Do zgłoszenia się na wystawę zmotywował mnie znajomy. „Kliknęło” na kilka lat, ale w grudniu 2018 roku zeszłam z tej drogi. Oddałam 80% moich materiałów malarskich na akcję charytatywną uznając, że nie będę już malować. W lutym 2019 roku pędzle zawołały mnie z powrotem. Motyw artystyczny, który przyszedł do mnie przed trzema laty, rozkwitł w całej swej okazałości na wiosnę, obfitując w wystawę Stellium na początku października.

Nie widzę końca drogi, ale wiem, gdzie idę.

W jaki sposób część artystyczna Twojej działalności zbiega się z pracą inspiratorki rozwoju osobistego?

Zmieniając zawód, od początku szukałam punktów stycznych. Jednym z pierwszych kursów, które zrobiłam był Art Therapy Life Coach. Tam zapoznałam się z wpływem mandali na wewnętrzny rozwój. Stąd też poniekąd wzięła się nazwa mojej firmy luxMANDALA. W luźnym tłumaczeniu chodzi o obraz, który przynosi inspirację, jasność, klarowność myśli. Na sesjach indywidualnych i warsztatach operuję obrazem, fotografią, mandalą, odwołuję się do intuicji, pobudzam kreatywność.

Na stronie piszesz, że “prawdopodobnie dotarłaś na duchowy koniec Youtuba” – kogo można tam spotkać?

Fascynujące historie, teorie i (nie)ludzi. Ja odkryłam kobietę, która wygrała grę Życie. A na samym końcu moich duchowych poszukiwań odkryłam miłość w najczystszej postaci. Przestałam szukać dalej, a zaczęłam wprowadzać w życie.

Jak dla Ciebie łączą się kwestie duchowe, życie intuicyjne w oparciu o głębokie wartości – z biznesem, który kojarzony jest jeszcze wciąż dość twardo, ze sztywnymi regułami i rywalizacją?

Na moje szczęście psychiczne, w swoich poszukiwaniach, odkryłam biznes oparty na kobiecości, sile wrażliwości i płynnym przepływie pomysłów. Stanęłam w otoczeniu kobiet zadbanych finansowo, które pracują medytacją, emocjami z kalkulatorem w dłoni i excelem w jednym palcu. 

Gdzie można szukać współtowarzyszy/ek w tej delikatniejszej drodze?

Wszędzie. Są nie tylko w internecie, ale siedzą obok w tramwaju, jadę chodnikiem na rowerze. Nastawiając na nie swój wewnętrzny kompas, możesz znaleźć je naprawdę wszędzie. Mieszkając tyle lat w Opolu (z przerwami), nie wiedziałam, że tak piękne współtowarzyszki są na wyciągnięcie dłoni. Najpierw odkryłam je za oceanem, ale przenosząc swoją uwagę na najbliższe otoczenie znalazłam wyjątkowe grono w odległości kilku kilo/metrów. To tak jak z opowieścią o diamentowym polu, którą rozsławił dr Conwell. Szukasz ich po całym świecie, a znajdujesz we własnym ogrodzie.

PODZIEL SIĘ Z PRZYJACIÓŁMI: